„Stary świat umiera, nowy jeszcze się nie narodził: teraz jest czas potworów”. Ten przywoływany przez Slavoja Žižka cytat z Antonio Gramsciego, choć mocno zniekształcony, okazuje się boleśnie prawdziwy. Za nami „trzy wieki desperacji” – jak trafnie ujął to Jerzy Jedlicki. Trzy wieki poczucia tymczasowości, poczucia, że – jak w wierszu Różewicza – „coś się skończyło/ nic się nie chce zacząć/ może się już zaczęło”. Poczucie to stało się nawracającą myślą i historycznym doświadczeniem kolejnych pokoleń. W tym sensie instrumentalizująca i alienująca homo faber klasyczna biopolityka opisywana przez Michela Foucaulta i instrumentalizująca i alienująca homo consumens psychowładza skonceptualizowana przez Bernarda Stieglera, stanowią kolejne sekwencje tego samego procesu, któremu towarzyszy narastające przekonanie, że we współczesnych demokracjach uaktywnił się „gen” samozagłady opisywany już przez Johna Stuarta Milla i Alexisa de Tocqueville’a. Kryzys demokracji diagnozowany jest powszechnie i często w tonie lamentu: oto demokracja zachowuje jeszcze proceduralne pozory ale straciła już to, co w niej najcenniejsze, czyli emancypacyjny potencjał wyposażający jednostki w poczucie sprawczości i politycznej podmiotowości. Przywołując metaforę używaną przez badaczy sztucznej inteligencji i robotyki można powiedzieć, że demokracja wkroczyła w „dolinę niesamowitości”. W indywidualnym doświadczeniu często przejawia się to jako budzące niepokój wrażenie kontaktu z tworem sztucznym. Sądzę, że jest to wynikiem ekonomizacji lub raczej oikonomizacji demokracji, czyli jej zasadniczej depolityzacji rozumianej jako przejście od polityki do ekonomii jako ramy organizującej procesy społeczne, kulturowe i polityczne. Z drugiej strony dominujące we współczesnej przestrzeni społecznej wzory komunikowania sprawiają, że – ujmując problem w terminach używanych przez Maxa Schelera – „demokracja rozumu” ustępuje przed „demokracją emocji” zasilanych potężnym ładunkiem strukturalnie warunkowanego resentymentu rozsadzającego iluzję wspólnego świata. E UNIBUS PLURAM, napisany w 1990 roku esej Davida Fostera Wallace’a, traktuje o destruktywnej sile telewizji. Wallace pokazuje jak ironia wszechobecna w każdym w zasadzie przekazie i zarazem niemożliwa do odczytania przez intelektualnie bezbronnego masowego odbiorcę, staje się formą komunikacyjnej tyranii. W przygotowywanym referacie staram się wybrane tezy Wallace’a uzupełnić komentarzem poczynionym z perspektywy świata zdominowanego prze Internet – zdeterytorializowane symulakrum agory wywarzające komunikacyjną entropię – czyli medium-potwora, za sprawą którego, spod podłogi „kryształowego pałacu” uwalniają się wapory resentymentu i – rzec można – platonicznej nienawiści każdego do każdego. Współcześnie wszelka społeczna krytyka zamienia się entropologię, to znaczy „naukę” opisującą procesy kulturowej entropii, proponowaną przez Claude’a Levi-Starussa w zakończeniu „Smutku tropików”.